
Pewnie nie zdziwi Cię, że oczyma wyobraźni już jako mała dziewczynka widziałam siebie żyjącą gdzieś z dala od miasta, blisko natury, z gromadką merdających ogonów. Psy towarzyszyły mi od najmłodszych lat. Dorastałam z niesamowicie oddanym i mądrym owczarkiem niemieckim Brutusem, który pozwalał tulić mi się niczym pluszowy miś i bronił przed wszystkim, co w jego mniemaniu stanowiło dla mnie potencjalne zagrożenie. Były też w moim dziecięcym życiu dwa American Staffordshire Terriery – Bandi i Hera. I wreszcie najsłodszy bull terrier, któremu do końca swoich dni wydawało się, że jest szczenięciem – Alfik.
W moim życiu nie było jednak małych piesków – nie licząc krótkiego epizodu z miniaturowym pinczerem, który pewnego dnia przybłąkał się pod naszą działkę i którego przygarnęliśmy do czasu znalezienia jego właścicieli. Wierzcie mi, że rozstanie z tym maleństwem wspominam do dzisiaj – moją rozpacz (nie oceniajcie proszę, byłam dzieckiem) i jego radość na widok swojej odnalezionej rodziny.
Nie marzyłam o małych rasowych pieskach, dla mnie, dziecka z lat osiemdziesiątych, były one przede wszystkim synonimem luksusu, traktowania ich niczym najnowszy model torebki (o zgrozo!), niczym żywe zabawki (z rozgoryczeniem i złością stwierdzam, że i dzisiaj się to zdarza).
Dlaczego więc w moim życiu pojawił się pierwszy yorkshire terrier?

Luka, którą trzeba wypełnić
W życiu każdego młodego człowieka przychodzi czas na opuszczenie rodzinnego gniazda. Ja swoje opuściłam na studiach. Zamieszkaliśmy z Marcinem w naszym pierwszym wynajętym mieszkaniu, blisko lasu, w okolicy tak cichej, że przez pierwsze dni słyszałam jedynie tykanie zegara i bicie dzwonów z pobliskiego kościoła. Brakowało mi dźwięku chrapania Alfika (do dzisiaj dźwięk chrapiących psów uspokaja mnie), jego piszczenia na dźwięk otwierającej się lodówki, blisko 30 kg siedzących na moich kolanach podczas czytania książki i wreszcie psiego wybuchu radości, kiedy otwierasz drzwi po powrocie do domu. W nowym mieszkaniu nikt nas nie witał. Alfik został z moimi rodzicami. Naturalnie zabieraliśmy go co jakiś czas do siebie. Ubóstwiał Marcina. Patrząc wstecz, wybrał Go sobie od pierwszej chwili przekroczenia progu domu moich rodziców. Do dzisiaj oboje pamiętamy jak pokraczna szczenięca kulka nieśmiało podbiegła do nas wyrażając całym swoim ciałkiem: cześć, kocham was ludzie!
O ironio! Owa psia miłość ujawniła jednak alergię Marcina. Silną alergię. Wiedzieliśmy, że owa alergia będzie pierwszym wyznacznikiem przy wyborze naszego pierwszego wspólnego psa.
Yorkshire terrier
Przy wyborze rasy, poza alergią Marcina kierowaliśmy się kilkoma względami. Mieszkanie w bloku oznaczało konieczność wyboru mniejszej rasy. Za mniejszą rasą przemawiał też fakt długości życia. Mniejsza rasa = większa mobilność. Małego pieska łatwiej wszędzie zabrać ze sobą. Marzył się nam piesek o radosnym usposobieniu. Odważny, chętnie uczący się, skory do zabawy. Yorkshire terrier wydawał się wyborem idealnym. Dogłębny research, który poczyniliśmy, brutalnie obnażył jak wiele stereotypów powstało wokół tej rasy i jak wiele złego niesie za sobą zła socjalizacja lub zupełny jej brak.
Na swojego pierwszego yorka czekałam długo. Marzyło mi się konkretne skojarzenie, konkretna linia hodowlana, geny i eksterier. W międzyczasie zaczęliśmy z Marcinem jeździć na wystawy psów rasowych. Obserwować. Dokształcać się w tej kwestii.
I tak w naszym życiu pojawiła się Lusia – dokładnie LADY ELITE Koral FCI. Było to prawie 9 lat temu.

O Luśce zwanej Luliną
Jeżeli jesteście w stanie wyobrazić sobie małą istotę, której wydaje się, że rządzi wszystkim i wszystkimi, istotę, która ma świadomość tego, że jednym spojrzeniem rozczula wszystkich dookoła – to właśnie jest Luśka. Trochę dameska, trochę pies obronny. W jej niespełna dwukilowym ciałku jest tyle energii, woli życia, radości – że starczyłoby dla kilku innych psów.

Pewnie zastanawiasz się po co w tym miejscu wspominam o woli życia… Lulina chorowała. Ciężko. Dużo. Po kilku miesiącach walki z „nie wiadomo czym” usłyszeliśmy wreszcie diagnozę. Zespolenie wrotno-oboczne. Dwa razy była w stanie agonalnym. Dwa razy kazano się nam z nią pożegnać. Nie poddaliśmy się. Jeździliśmy do weterynarzy, profesorów w całej Polsce. Czytaliśmy dużo zagranicznych publikacji. To było 7 lat temu. Nie lubię wspominać tamtego czasu. Do dzisiaj śnią mi się sceny tamtych dni. Bezsilność. Piszę to jednak po to, byście pamiętali, że o każde życie trzeba walczyć. Zawsze.
Luśka przeszła kilka operacji. Po każdej szybko wracała do siebie.

Kiedy byliśmy już totalnie załamani, w internecie zobaczyłam zdjęcie najpiękniejszego yorkowego szczenięcia, jakie w tamtym czasie widziałam. Miało takie wyjątkowe oczy. Dzień wcześniej czytaliśmy w publikacji jakiegoś amerykańskiego profesora (weterynarz, psi behawiorysta), że najlepsze co można podarować schorowanemu psu… To obudzić w nim chęć walki i wolę życia. Jak? Podarować mu drugiego psa. Proste.

Zuleyka
Jakiś czas później zamieszkała z nami ona. Zuleyka. Najbardziej niesforne, łobuzerskie szczenię, jakie znałam. Szczenię, które ganiało wychudzone ciałko Luliny po całym domu, starało się wygryzać jej wenflony, ściągało bandaże (co my zrobiliśmy?!). Szczenię, które nawet w czasie snu merdało ogonem. Które zarażało swoją radością wszystkich. Także Lulinę, która z dnia na dzień jakby mniej udawała, że „to obce małe coś” nie istnieje (przez pierwsze dni wypierała jej obecność). Tak wiele miłości i radości wniosła w nasze życie. W nasze i Luliny. Są nierozłączne. Tak wiele przygód (do dzisiaj wspomina się w świecie weterynarzy połknięte słuchawki od ipoda, zalegające w przewodzie pokarmowym kilkumiesięcznej Zuleyki, wyciągane endoskopem dla niemowląt).

Zuleyka jest jednym z naszych dwóch najbardziej inteligentnych psów. Wrażliwa. Opiekuńcza. Zawsze chętna do nauki i zabawy. Taki jeden pies na milion. Z sukcesami uczestniczyła w wystawach psów rasowych. Jest też po szkoleniach. Jeżeli miałabym wskazać ideał yorkowego charakteru, byłaby to właśnie ona.

Mania
Uwierz mi, że od dwóch psów w domu, całkiem blisko do trzeciego. MARY ANN Lazuryt (tak brzmi jej rodowodowe imię) pojawiła się w naszym życiu nieplanowana. Sunia o wyjątkowym wyglądzie (ma ultra krótką kufę, co przez wielu hodowców, nabywców yorkshire terrierów jest bardzo pożądane, aczkolwiek – z perspektywy lat obserwacji, nauki i posiadania dwóch psów z bardzo krótką kufą – bardzo niekorzystne dla rasy) i… Wyjątkowym charakterze.

Mania to stan umysłu. Ma własny świat. Kontempluje sztukę wpatrując się przez wiele minut w jakiś obraz, wpada w okno, w nogi od stołu, w ścianę – ze zdziwieniem patrząc na ów/owe/ową/ w stylu: „o jej… od kiedy tu stoisz”. Chrumka. Jak świnka. Jak mops. Charczy (to wina zbyt krótkiego podniebienia miękkiego). Ma „urojonych przyjaciół”. Nie. Nie jest chora. Poza silną alergią na niemal wszystko – nic jej nie dolega. To najbardziej zabawne, „memiczne” wręcz stworzenie w naszym domu.



… kiedy z 3 psów robi się 8
Płaszczyzna wystaw, hodowli psów rasowych jest tematem na odrębny post. Zawężając: aktywnie działałam w Związku Kynologicznym, podejmowałam kroki na rzecz praw psów, uświadamiałam hodowców, starałam się uczyć dobrych praktyk. Uczestniczyłam też w wystawach psów rasowych. Jak wielu idealistów byłam przekonana, że mogę zmienić wiele w tej płaszczyźnie. Myliłam się. A może zabrakło mi cierpliwości, siły, chęci.


Miałam też maleńkie aspiracje hodowlane (przez kilka chwil, krótki moment), które prysły wraz z pierwszym miotem. Miotem, który planowałam dwa lata – z chęci posiadania potomstwa po Zuleyce.
Nie nadawałam się na hodowcę. Za bardzo kocham. Za bardzo przeżywam. Za bardzo się boję.
Ciąża Zuleyki była dla mnie koszmarem – choć przebiegała prawidłowo, a Zula czuła się znakomicie. Poród jest dla mnie wspomnieniem traumatycznym (cesarskie cięcie) – chociaż mamy najlepszego chirurga – niezastąpiony dr Michał Kwiatkowski i mieliśmy pomoc hodowczyni Zuleyki. Samo odchowanie szczeniąt wspominam natomiast jako… Bycie mamą psich pięcioraczków na pełen etat. Masowanie brzuszków, karmienie, mycie, pomaganie w wypróżnianiu się, ciągła opieka. Zuleyka ograniczyła się do roli „mleczarni” – dobre i to! Jedno jest pewne – psią matką roku nie była. Tak więc blisko dwa miesiące spędziłam w kojcu porodowym. I kiedy myślałam, że najgorsze już za mną – przyszedł czas zmiany domów szczeniąt. Za bardzo się przywiązałam.
Millie Millou FCI. Miot A. Pierwszy. Ostatni.


Brzydkie yorkątko
Miało z nami zostać jedno szczenię. Jedna sunia. To dla niej już dwa lata przed jej pojawieniem się świecie wymyśliłam imię (AMBROSE BABYDOLL Millie Millou). Miała być wyjątkowa – i jest. Dużo w niej cech Zuleyki.
Nie planowaliśmy zostawienia chłopca. Ale… W miocie pięciu szczeniąt jedno wyjątkowo odstawało. Od „zaprzyjaźnionych hodowców”, znajomych, którzy widzieli zdjęcia miotu z pierwszych 10 dni życia szczeniąt słyszałam: „o jej… Takie piękne dziewczynki…Nie martw się, że chłopiec taki brzydki”, „ale to szczenię, czarne takie to jakieś podrzucone jakby”, „Martyna, przykro to mówić, ale on jest taki brzydki”. Oczywiście TO szczenię pokochałam najmocniej. Od pierwszych chwil. TO szczenię z dnia na dzień robiło się coraz piękniejsze. TO szczenię stało się obiektem pożądania wielu osób z yorkowego świata kynologii. Ot! Brzydkie yorkątko. AGENT PROVOCATEUR Millie Millie. Mój Miluś.


Baby i Miluś

Są jak Flip i Flap. Jak Pinky I Mózg. Jak Chip i Dale. Są duetem idealnym. Nierozłącznym. Ona przebojowa, odważna. On raczej spokojny, ostrożny. Największe przytulaki w domu. Choć w maju skończą trzy lata, dla nas już chyba na zawsze pozostaną dzieciakami.


Dogs are not our whole life, but they make our lives whole*
Psia miłość i przyjaźń jest jedną z najpiękniejszy spraw, jakie mogą spotkać człowieka. Proszę, pamiętajcie jednak, że posiadanie psiaków to nie tylko dobre chwile. To także obowiązki, czasami wyrzeczenia i zmartwienia. Dla nas psiaki są członkami rodziny. Są dla nas najważniejsze. Chcę jednak stanowczo podkreślić, nie traktujemy ich jednak jak ludzi – to psy. I właśnie dbanie o psią tożsamość, szczególnie w przypadku małych ras jest w dzisiejszych czasach wyzwaniem.

Mamy ogromne szczęście, bo nasze stado jest niesamowicie zżyte, psiaki bardzo się kochają. Dlaczego to piszę? Wprowadzanie kolejnego psa do stada zawsze musi odbywać się z daleko idącą rozwagą. Nie zawsze na początku może być pięknie.
A poza tym… Zachęcam Was do powiększenia swoich rodzin o kolejne cztery łapy, jeżeli macie taką możliwość. Bo pies jest szczęśliwszy, jeśli ma drugiego obok.
Od lewej: 1/ w Finlandii | 2/ Psie spa – co tydzień | 3/ Yorki trzy
*R. Caras
Dodaj komentarz